Należy sobie postawić pytanie, czy bardziej nie do zaakceptowania jest samo mieszkanie, czy sex przed ślubem? Wiadomo że mieszkając z ukochaną osobą jest się "narażonym" na więcej okazji do grzechu, ale nie jest powiedziane, że na spotkaniach (szczególnie długo wyczekiwanych) łatwiej jest się powstrzymać.
Wiesz, dla kogoś, kto jest bardzo wierzący i praktykujący, to i mieszkanie i sex przedmałżeński jest raczej nie do zaakceptowania. Owszem, zdarzają się wypadki, że narzeczeni mieszkają ze sobą, jednak czekają ze współżyciem do ślubu. Można powiedzieć, że jest to ten czas, kiedy to duchowo dojrzewamy do małżeństwa. Jak wszędzie, także i tu można zaliczyć wpadkę i trzeba przyspieszać ślub, ale generalnie chce się być "czystym do ślubu" ze wszystkiego tego konsekwencjami.
Bardziej przyjrzałabym się innemu aspektowi tej sprawy a mianowicie że często jedna z osób stawia warunek że jak mieszkać to tylko u ciebie i oczekuje że uszczęśliwi tym partnera bo ma to być jakoby dowód największej miłości tzn, zostawiłem wszystko żeby z tobą być...Czy można to rozumieć jako ucieczkę?
Największym wyzwaniem jest, aby maksymalnie poznać przyszłego partnera szczególnie jak mieszkamy stosunkowo daleko od siebie i częste przyjazdy nie wchodzą w rachubę. Na temat wizji związku trzeba rozmawiać, rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać jak to wszystko widzimy - nasze wzajemne relacje, oczekiwania, sposoby na zarabianie kasy i rozwiązywanie problemów - generalnie sposób na tzw. życie. Warto przy tym zwracać uwagę na wszystkie sygnały zwrotne - czasem tak banalne jak... strzelanie fochów. Decyzję o byciu razem i o zmianach lokalizacyjnych powinno podejmować się na chłodno po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, by w przypadku niepowodzenia było stosunkowo szybkie i stosunkowo mało bolesne rozstanie się.
Na tak postawiony argument, że przeprowadzka uszczęśliwi tym partnera, bo ma to być jakoby dowód największej miłości, moim zdaniem, jest to na pograniczu szantażu emocjonalnego a kandydat go używający ma zadatki na szantażystę i domowego mobbera.
W sytuacji kiedy są jakieś kłopoty, strzela się fochami, nie rozmawia się albo przy rozmowie używane są argumenty w stylu przytaczanym przez Ciebie, że ja Cię kocham, Dla Ciebie zrezygnowałem z tego czy tamtego, a Ty mi mówisz, że tego nie chcesz albo jestem do niczego, itd. taka sytuacja powoduje poczucie winy u drugiej strony. Jest to na tyle niebezpieczna sytuacja, że takim sposobem najlepiej i najwięcej się ugrywa kosztem drugiej osoby. Prosząc partnera o coś, z góry musimy przyjąć, że spotkamy się z odmową. Dla osoby, która stosuje szantaż emocjonalny, właśnie odmowa działa jak przysłowiowa czerwona płachta na byka - prośba automatycznie staje się wymaganiem, które musimy spełnić, bo jak nie, będziemy karani i będziemy mieli kłopoty. Im częściej będzie taka sytuacja się zdarzała, tym szybciej trzeba brać nogi w zapas i kończyć toksyczną znajomość.
Jest fajny artykuł wyjaśniający ten mechanizm: http://kobieta.inter...zym,nId,1446997
Polecam przeczytać