Opowiastka w klimacie świątecznym z życzeniami dla wszystkich Iponków i Ich Rodzin.
---Noc Cudów---
Szedł już cały dzień bez dłuższego odpoczynku.Właściwie to szedł, odkąd pamiętał, ale dziś zabrnął daleko od ludzkich osiedli i nie miał gdzie się schronić choćby na chwilę, aby porządnie odpocząć. Przysiadał czasem na jakimś kamieniu lub powalonym pniu i leniwie rozmyślał, czy gdyby zasnął, to jeszcze by się obudził, czy już nie. Jednak instynkt i wola życia robiły swoje, wstawał i podążał dalej przed siebie. Dokąd? Nie ważne... Nogi, obute w stare, powiązane sznurkami buciory, z trudem znaczyły bruzdy w głębokim, dziewiczym śniegu.Pomimo przejmującego chłodu, po jego wychudzonych policzkach spływały grube krople potu. "Chyba mam temperaturę" - pomyślał obojętnie.I faktycznie, jego zarośnięta twarz pokryta była czerwonymi plamami wypieków, a zmęczone oczy pałały gorączkowym blaskiem. Zakaszlał przejmująco i aż musiał przysiąść na pniu wystającym z zaspy koło zamarzniętego, przylegającego do drogi stawu. Opuścił głowę na piersi i oddychał ciężko. Lekki wiatr odsunął kosmyk włosów na jego czole i wydało mu się, ze poczuł kojący dotyk matczynej dłoni, czuły i delikatny. Taki, jak wtedy, gdy będąc małym chłopcem, leżał w łóżku z zapaleniem płuc, a ona pielęgnowała go w chorobie i powtarzała - "Będzie dobrze, Jaśko, wyzdrowiejesz, nic ci nie będzie, skarbie!" To było jedno z nielicznych wspomnień, zachowanych z dawnego życia: dotyk matczynej dłoni i powtarzane z miłością jego imię. Zawsze myślał o sobie w ten sposób - "Jaśko". Po prostu nie wiedział, czy miał na imię Jan, czy też może Janusz. Był za małym dzieckiem, gdy ich dom spłonął, a w pożarze zginęli jego wszyscy bliscy - rodzice i dziadkowie. Może i miał jakąś dalszą rodzinę, która by nim się zaopiekowała, ale co o tym mogło wiedzieć przerażone, pięcioletnie dziecko, uciekające w głęboką noc od koszmaru? Gdy wreszcie wstał świt, był tak daleko od swojego miasteczka, ze nie potrafiłby juz do niego wrócić... Z dzieciństwa pamiętał jeszcze tylko swoją tułaczkę po sierocińcach, po domach różnych "ciotek", które niby miały sie nim opiekować, ale po prostu wykorzystywały sierotę bez nazwiska do najcięższych prac w polu i obejściu. Tak mijały mu lata, az wreszcie dorósł i sam poszedł do ludzi do pracy. Imał się każdej roboty, czy to w polu, czy to w wiejskiej kuźni lub karczmie, czy przy wyrębie lasu, a zapłatą jego były najczęściej stare ubrania i miska gorącej strawy dziennie. Nie narzekał na swój los - nie znał innego. Pogodzony z życiem wędrował od wioski do wioski, od miasteczka do miasteczka, to tu pracując, to tam... Najgorzej było w zimie, gdy żadnych prac w polu nie było, ale czasem ktoś się zlitował, przenocował w stodole i nakarmił bezdomnego włóczęgę.Teraz też z nadzieją w sercu ujrzał w oddali światła płonące w oknach domów, mrugające blaskiem świeczek, lśniących na ustrojonych wigilijnie choinkach.Uśmiechnął się do siebie, pomyślał z rozrzewnieniem o tych dobrych ludziach, którzy na pewno mają postawiony dodatkowy talerz dla zbłakanego wędrowca, i którzy przygarną go w tę Noc Cudów do swojego domu...I tak, uśmiechając sie w sercu do ludzi - zasnął...
******************************
Wariatka poprawiła na stole świąteczny, lniany, mocno wykrochmalony i wyprasowany obrus, postawiła na nim miskę z kutią, wspaniałe pierogi z grzybami, postny bigos z wędzonymi sliwkami z własnego sadu, oraz inne przysmaki. Było ubogo, ale pysznie. Na talerzyku leżał śnieznobiały opłatek, spod obrusa wystawało poświęcone sianko. Na choince, ustrojonej słomkowymi gwiazdkami, orzechami, pierniczkami i malutkimi, czerwonymi jabłuszkami umieściła świeczki. Nie, nie mogła ich jeszcze zapalić. Nie mogła zostawić zapalonych świeczek na choince bez żadnego nadzoru, a przecież musiała jeszcze wyjść po Wojtusia. Bo on nie wracał i nie wracał... Chłopcy, z którymi wyszedł poślizgać sie na stawie, już dawno wrócili do domów, a ten urwis gdzieś się zapodział, pewnie ślizga się jeszcze, nie zważając na późną porę. Musi iść po niego, musi go wreszcie znaleźć... ( "Wariatka" - mówili o niej we wsi. Już trzydzieści lat mija, odkąd jej dzieciak utonął, a ona wciąż, w każdą Wigilię wychodzi nad brzeg stawu i woła swojego Wojtusia! Poza tym wszystko z nią w porządku, tylko ten jej dziwny upór, ale co tam tłumaczyć głupiej, w głowie się z nieszczęścia poprzestawiało i tyle! Żal starej kobiety, bo porządna jak rzadko, i bogobojna, i sąsiadkom pomoże... Ha, no cóż poradzisz! Na słabą głowe widać trafiło, to i tak sie stało, że zwariowała kobiecina! ) Tak więc, okutana w ciepłe chusty, wyszła Wariatka na mróz szukać swojego urwisa... Drobny snieg prószył jej na siwe włosy, osadzał się na rzęsach i wpadał do oczu. Oślepiał ją i mieszał się ze łzami, utrudniając widzenie. Ale ona przeciez dobrze zna drogę! Już tyle razy chodziła nią po synka, cóz z tego, że zawsze wracała sama, przeciez on kiedys przyjdzie, wróci do swojej matki, przeciez nic złego nie mogło sie stać jej Wojtusiowi, prawda? Brnąc po kolana w sniegu, szła, nawołując go z daleka. Wtem, poprzez mokrą mgłę zaćmiewającą jej oczy, zobaczyła jakiś kształt obok drogi. Jakiś wzgórek, którego tu nigdy nie było, przysypany lekko śnniegiem...Nie dowierzając własnym oczom podeszła bliżej i zobaczyła skulonego mężczyznę, który a trudem uchylił powieki i spojrzał na nią półprzytomnym wzrokiem. "Boże! Wojtusiu! Znalazłeś się! Dziecko moje kochane, wiedziałam, ze nie opuścisz starej matki, wiedziałam! Jezusie Nazareński, dziękuję Ci za ten cud w noc Twojego narodzenia! Zwróciłeś mi synka mojego kochanego, oddałeś mi moje dziecko! Jak ty wyrosłeś, Wojtusiu, Boże, dziecino moja, ty masz gorączkę! Chodź szybko do domu, zaraz sie tobą zajmę, dam ci goracego miodu i za parę dni znów będziesz zdrowy! Wojtusiu, szczęście ty moje jedyne, powiedz, no powiedz, czy to nie jest prawdziwa Noc Cudów?!" Jaśko popatrzył w zapłakane, ale szczęśliwe oczy starej kobiety. Poczuł cudowny spokój i miłość napływającą do jego serca. Delikatnie obtarł dłonią łzy spływające po jej pomarszczonych policzkach, jeszcze raz spojrzał głeboko w jej oczy i odparł - "Tak... To najprawdziwsza Noc Cudów... Mamo..."
Wesołych Swiąt w gronie Najbliższych życzy Wszystkim autorka - Ewa misshihi.